Mark Z. Danielewski „Dom z liści” Recenzja książki
„Podążam tropem niewłaściwej historii.”
Wiosną 2018 r. natknęłam się na książkę, która od pierwszej do ostatniej strony wywołała u mnie poczucie niepohamowanej samotności. Prawie 800 stron tekstu, połkniętego w – mniej więcej – 3 piękne słoneczne dni. Tekstu z którego ziało ciemnością i chłodem.
Założę się, że i Ty poczułbyś się samotny. Nie chodzi nawet o to co w niej przeczytasz, chociaż każdy z bohaterów opowieści jest w niej w jakiś sposób wyobcowany, wyautowany, nawet gdy tuż obok niego toczy się swojskie, znajome życie. Chodzi bardziej o to, że o wszystkim co znajdziesz w środku raczej nie powiesz nikomu. „Nie będę psuł innym zabawy”, „w zasadzie to nie do końca wiadomo o co chodzi”, „nie rozumiem – czy to mistyfikacja?” – znajdziesz sobie powód. W głębi duszy będziesz jednak wiedział jaka jest prawda: „Dom z Liści” to rodzaj intymnego, głęboko osobistego i spersonalizowanego przeżycia, które każdy człowiek powinien przeżyć sam i w zgodzie ze sobą zdecydować, jak głęboko chce w nie wejść. Jak intensywnie chce eksplorować dom.
Decyzja o zaniechaniu starannego przeczesywania domu nie była dla mnie łatwa. Od dzieciństwa siedzi we mnie żądza przygody i empirycznego doświadczania tajemnic tego świata. Wydawałoby się zatem, że w tych zaprzeczających prawom fizyki, gargantuicznych lovecraftiańskich przestrzeniach, pełnych niemożliwych kątów, proporcji i zasad niezgodnych z logiką przyczynowo-skutkową, będę czuła się jak ryba w wodzie. I pewnie tak by się stało, gdybym nagle nie zorientowała się, że brnę przez gęstą atmosferę budowli bez przerwy od sześciu godzin, z równym oddaniem co sami bohaterowie „Domu”. Co może oznaczać, że po drugiej stronie już czeka na mnie…
Obłęd. Każda postać jaką tu spotkałam jest na swój sposób chora. Każda ucieka od rzeczywistości w destrukcyjne rejony i stany (być może właśnie dlatego dom otwiera przed nimi swoje odrzwia?). Każda czegoś szuka, bo czegoś jej brak. Tylko dom niczego nie szuka, mąci i wystawia nas na ciężkie próby, pojedynkuje się z naszą wydolnością intelektualną (przegrywamy), podaje nam na tacy dokładnie te obsesje, które przed samymi sobą staramy się jak najgłębiej ukryć. O tak, głębia to dobre słowo, gdy mówimy o domu. Bardzo trafne. Bardzo prawdziwe.
Osobliwość, szaleństwo i brak nadziei, opowiedziane przez narratorów tak od siebie różnych, że historie na pozór nijak nie spinają się w jedną całość. A jednak po wszystkim rozumiesz, że żadna z nich nie była ni kłamstwem ni manipulacją, a jedynie wejściem do tego samego domu innymi drzwiami.
A jeśli wydaje Ci się, że ta „recenzja-nie recenzja” to bełkot i urojenia, pozwól sobie na odrobinę niewiary i przekonaj się sam. Dom z pewnością powita Cię równie „ciepło” i „gościnnie”, jak mnie…