Do trzech razy sztuka Stetryczałego gracza gawęda #2

Myśl, kobieto, myśl! – powtarzałam sobie jak mantrę w niemym przekonaniu, że aby napisać przygodę wystarczy odrobinę rozumu. Otóż: nie wystarczy, o czym z rozpaczą przekonałam się podczas nieudolnych i zakończonych epic failem prób zaprojektowania scenariusza do Pieśni Lodu i Ognia. „Zaprojektowania” to swoją drogą doskonałe słowo na określenie tego, co z moim mózgiem zrobiło 6 czy tam 8 lat odwyku od gier. Szalejące i szukające ujścia tornada błyskotliwych pomysłów, źródło chaosu i naprawdę sensownych scenariuszy, rozgoniłam na cztery wiatry, zastępując je pragmatyką traktora. Utylitarna Wiewiórska wypchnęła rozwichrzoną Wiewiórską gdzieś poza nawias społeczeństwa i nie pozwalała wrócić. Co za tym idzie – kraina Starków i Lannisterów, choć aby pobudzić szare komórki pochłonęłam cały serial, dwie książki, Świat Lodu i Ognia i Przewodnik po Westeros, pozostała pusta i żaden Gracz się po niej na razie nie pobłąka. Swoją drogą: wcale nie łatwo jest sklecić fajną fabułę w świecie low fantasy, jak z fantasy całe życie prowadziło się Warhammera

Jak podnieść się po takiej druzgoczącej porażce? Wykazując się zdrowym rozsądkiem postanowiłam zmienić system. Padło na znany mi na wylot, ubóstwiany i taki co na nim zęby swojego czasu zjadłam. Zew Cthulhu prowadziłam z ogromną intensywnością przez wiele lat a przez moje „ręce” przewinęło się w tym czasie naprawdę wielu Badaczy Tajemnic. To musiało się udać! Tradycyjnie (co to znaczy „tradycyjnie”, jak nie robiłam tego od lat?! Nie ważne…) już na samym wstępie zeszłam z utartych ścieżek i olałam „promowane” okresy historyczne. Taaaak, scenariusz dziejący się w latach 70-tych w Teheranie – brzmi naprawdę seksownie, nie? Rewolucja islamska, szpiedzy, manifestacje i napięta sytuacja międzynarodowa – to było to. Co mnie podkusiło, żeby scenariusz od razu spisywać jak do publikacji? Ach tak, Inteligencja Zbiorowa z grupy Panie i Panowie, zagrajmy w RPG. I nie, żeby to broń boże był zły pomysł! Dobry! Idzie do przodu i wygląda – tak myślę – intrygująco, tyle że trwa i trwa i trwa a końca nie widać. Bo przecież jak już do publikacji to musi być ładnie. A to oznacza niestety także długo.

Kiedy już straciłam nadzieję na rychłe poprowadzenie gry, z pomocą niechcący przybył przyjaciel, który zapowiedział się z wizytą. Tego dnia spędzałam czas pracy na śmiertelnie nudnej konferencji, która – co zadziwiające, bo w ogóle tego nie dotyczyła – kojarzyła mi się z prezentacją Amway. Czasami, aby lepiej się skupić na temacie, wyciągam sobie w takiej sytuacji moleskina i cośtam sobie na odwal bazgrzę; takoż zrobiłam i tym razem. Trochę odpływając sobie myślą od wypełnionej po brzegi, klimatyzowanej sali, ni stąd ni zowąd w przepastnych zasobach własnych szarych komórek trafiłam na Tales From The Loop – do tej pory nie znane mi terytorium, ale jakoś na swój sposób swojskie i „otrzaskane” przez fajne filmy i seriale. Mindmapa do nieortodoksyjnie trzymającej się settingu sesji powstała chyba w 15 minut, potem kilka dodatkowych notatek, imion i miejsc i już. I już! Jak grom z jasnego nieba, jak niespodziewany alarm bombowy który pozwala w środku dnia wyjść z pracy, jak piętnastostopniowy mróz akurat wtedy kiedy nawali lodówka… A nawet nie przeczytałam jeszcze podręcznika!

Podsumowując – w ubiegły piątek 9 marca 2018 r. po raz pierwszy od wielu lat prowadziłam grę fabularną. Jest już środa a mnie ciągle trzyma i na samo wspomnienie głupio cieszę się jak dziecko. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *