Marcin Mortka „Miasteczko Nonstead” Recenzja książki
Czytając tę książkę uświadomiłam sobie jaką niezbyt łatwą literaturę czytam na co dzień (choć wydawało mi się, że raczej lekką i przyjemną). Już od bardzo dawna nie oddawałam się bowiem w całości tak nieskrępowanej i niewymagającej rozrywce.
I chyba właśnie dlatego jestem zachwycona, choć dla odmiany niewiele mam też o powieści Mortki do powiedzenia. No może poza tym, że polubiłam bohaterów, miasteczko i z zapartym tchem cisnęłam do przodu, ciekawa co będzie dalej. MIASTECZKO przypomniało mi stare dobre czasy, kiedy na przemian z Kingiem czytałam Łukasza Orbitowskiego („Pies i klecha”, polecam). W powieści Mortki nie trzeba się specjalnie doszukiwać obu klimatów a jakby tego było mało, nawiązuje też do seriali w stylu „Twin Peaks”, „Hemlock Grove” czy „Eerie Indiana”, w których w małym miasteczku kumuluje się cały weird tego świata. Dlatego nie ma opcji, aby nie przypadło mi do gustu.
Przez całą powieść Mortka nie daje nam wytchnienia: akcja goni akcję, plot-twisty nie wprowadzają chaosu i dobrze współgrają z dotychczasową fabułą, postacie łatwo zapamiętać a niektóre są tak fajne, że aż chciałoby się pójść z nimi na piwo. Odpowiada mi nawet otwarte rozwiązanie zagadki. I choć jestem w stanie zrozumieć zarzuty stawiane tej książce, ja nie mam się do czego przyczepić.
Chciałam niezobowiązującego funu zahaczającego o literaturę grozy i właśnie taki dostałam. Polecam każdemu, kto ma ochotę od niechcenia trzasnąć coś lekkiego, szczególnie jeśli ów ktoś wyczulony jest na kwestie językowe. NONSTEAD jest bowiem napisane tak wzorowo, że ze wśród polskich twórców ze świecą takiej drugiej powieści szukać. Pod tym względem – perła!