Clive Barker „Księgi krwi 1-3” Recenzja książki
Barker to dla mnie człowiek-legenda. Nie miałam nawet 10-ciu lat kiedy obejrzałam „Hellraisera” i ów został ze mną na zawsze. Nie miałam 20-stu, gdy ogrywałam fenomenalne „Undying”. Nie pamietam w jakim byłam wieku, kiedy po raz pierwszy czytałam KSIĘGI KRWI, ale pozostawiły we mnie nieodparte wrażenie obcowania z czymś wielce osobliwym. Dlatego, po wielu wielu latach, nie pamiętając z opowiadań dosłownie nic poza brzmieniem jednego czy dwóch tytułów, zdecydowałam się na re-read, aby sprawdzić, czy Barker przetrwał próbę czasu. Sądząc po ocenach na popularnych książkowych portalach, narażę się na lincz. Otóż – nie przetrwał. Trzy pierwsze tomy „Ksiąg krwi” wymęczyły mnie niestety za wszystkie czasy.
Choć nawet w dzisiejszych czasach nie odmówię im pewnej świeżości, mam wrażenie, że na tych 16 opowiadań, naprawdę widowiskowych, mocnych i rzeczywiście niezwykłych, jest zaledwie kilka. Tu wspomnę o „Nocnym pociągu z mięsem”, którego raczej nie trzeba fanom grozy przedstawiać, niesamowitym i ryjącymi beret „Lęku”, czy na swój sposób klasycznym ale błyskotliwie skonstruowanym „Królu Trupiogłowym”. Jest też kilka takich, które chłonie się jak gąbka przez wzgląd na ich nieszablonowość, jak porypany „Blues świńskiej krwi” czy nostalgiczny „Cień człowieka”. Niestety, pozostałe raczej spowodowały moje zniecierpliwienie i przewracanie oczami (szczególnie „W górach, miastach”, „Jacqueline Ess” czy całkowicie dla mnie nieczytelny „Syn celuloidu”).
Choć tak bardzo ekscytowałam się na ten re-read, z pewnym rozczarowaniem stwierdzam, że bawiłam się wielce przeciętnie a w połowie trzeciego tomu nawet odliczałam niecierpliwe minuty do końca. Nie zrozum mnie źle, „Księgi krwi” warto przeczytać. To nie tylko klasyk nowożytnej literatury grozy ale też swego rodzaju ewenement na skalę światowa. Problem w tym, że to co w opowiadaniach Barkera robiło na mnie wrażenie te 15-20 lat temu, dziś już spływa po mnie jak po kaczce. Starość! 🙂