„Dead Awake” (2016 r., reż. Phillip Guzman) Recenzja filmu
Info: scenariusz do filmu napisał gość od „Final Destination” – Jeffrey Reddick. Poza tym ani reżyser ani nikt z obsady nie jest chyba szczególnie znany. Czas trwania: 99 min. Netflix.
Wrażenie: czas bezpowrotnie zmarnowany.
Relacja (bez spoilerów): czasami się udaje – włączam losowy, zupełnie mi nie znany film i pławię się z zadowolenia, że taka miła niespodzianka. Niestety, nie tym razem. „Dead Awake” to szczyt sztampy, w której wszystko co widać było już w innych filmach a logika decyzji postaci i samej fabuły wola o pomstę do nieba.
Całość oparta jest na dość oklepanym motywie przejścia pomiędzy stanem snu a jawy i ewentualnych zaburzeń tego procesu. Tak, chodzi o paraliż senny. Jak na niskobudżetowy horror przystało, mamy walkę między poglądem naukowo-racjonalnym a wiarą i emocjami. Jest też istota nadnaturalną, przynajmniej w teorii nawiązująca do znanych dzieł kultury. Mamy też oczywiście przemianę sceptyków w wierzących, trupy i kilka innych zupełnie niepotrzebnych rzeczy.
Od połowy oglądałam tylko jednym okiem. Wcale nie ze strachu, po prostu Facebook był ciekawszy. Film jest jakiś drewniany, postacie i ich motywacje płaskie jak deska a cała konstrukcja fabularna z dykty. Jak tanie liche meble na jeden sezon. W życiu nie zapamiętałabym tego filmu, gdybym go tu nie zrecenzowała. Oh, wait, o czym to w ogóle..?
Ocena Wiewiórskiej: 2/10 (nie daję 1 tylko aby dać szansę jeszcze gorszym ;-))