„Mroczne cienie” (2012 r., reż. Tim Burton) Recenzja filmu
Info: oryg. „Dark shadows”. W filmie gra cała plejada topowych gwiazd! (Johnny Deep, Michele Pfeiffer, Helena Bonham-Carter, Eva Green); gościnnie wystąpił również Alice Cooper.
Wrażenie: gotyckie widowisko na miarę Tima Burtona. Horrorem nie jest, co najwyżej używa niektórych narzędzi grozy do opowiedzenia historii o miłości, która pokonuje śmierć. Pozytywny film, z którego wychodzi się z miłym uczuciem w środku.
Relacja (bez spoilerów): wysokobudżetowy film ze wspaniałą scenografią i kostiumami, klimatycznymi efektami specjalnymi i pierwszoligową obsadą, której pozazdrościć mogą producenci wszystkich innych filmów w podobnym klimacie. W końcu to Tum Burton a każdy chce zagrać u Tima Burtona. Z tego samego powodu nie mamy tu do czynienia z horrorem – „Mroczne cienie” to raczej mroczna baśń i czarna komedia w jednym.
A jednak. Gotyckie zamczysko, urwisko nad burzliwym oceanem, małe rybackie miasteczko w XIX-wiecznym stylu i obecność istot nadnaturalnych; to narzędzia wywodzące się wprost ze stylistyki grozy. Choć film horroru nawet nie udaje, Burton i tutaj udowodnił, że umie w grozę, tylko po prostu woli w komedię (a jak wiadomo komedia sprzedaje się lepiej). Niepowtarzalny styl, trochę okropieństwa, nieco akcji i dużo czarnego humoru, sprawia, że „Mroczne cienie” ogląda się z czystą przyjemnością.
Nie mogę powstrzymać się przed napomknięciem o jednej szczególnej postaci, Angelique, w którą wciela się Eva Green, dobrze znana z fenomenalnego moim zdaniem serialu „Dom grozy”. Jej spektakularna mimika oraz praca głosem zdecydowanie przyćmiewa tutaj wysiłki wszystkich innych aktorów (włączając w to także, co ciekawe, Johnny’ego i Helenę). Z całą pewnością ta kreacja jest do zapamiętania na cele eRPeGowe!
Ocena Wiewiórskiej: 6/10, ale to nie horror.