Silvia Moreno-Garcia „Mexican gothic” Recenzja książki
Tak bardzo ucieszyłam się, że – po raz pierwszy od 2016 r. – w tym roku „złota” w kategorii Horror w Goodreads Choice Awards nie otrzymał znowu Stephen King albo jego syn, że jak szczerbaty na suchary rzuciłam się czytać tę ponoć nadzwyczaj klasyczną gotycką opowieść grozy. Trochę nie grało mi, jak powieść z „gothic” w tytule mogła w dzisiejszych czasach zdetronizować wielu, zdawałoby się, nowocześniejszych lub znacznie bardziej promowanych tzw. murowanych liderów plebiscytu, tym bardziej, że autorce przypisuje się nawiązania do Lovecrafta i udział w spisku, związanym z tworzeniem literatury z nurtu – UWAGA – fungal fiction… Chodzi o literaturę, której istotnym elementem są grzyby. Serio. No przecież, że musiałam to sprawdzić.
Nie zdziwię się, jeśli powieść zostanie wkrótce sfilmowana w ramach serii reprezentowanej przez „Nawiedzony dom na wzgórzu” czy „Nawiedzony dwór w Bly”. Serial „American Horror Story” musiałby zmodyfikować nieco tytuł (wszak akcja dzieje się w Meksyku), ale też nadawałby się doskonale. „Dom grozy” (org. „Penny Dreadful”), jak sądzę, też raczej łyknąłby książkę jak młody pelikan. Powieść to niemal gotowy serial i nawet miejsca na cliffhangery pomiędzy odcinkami i przerwy na reklamy wyczuwa się tu bezbłędnie. Czy to, że tekst tak widowiskowo stymuluje wyobraźnię i bez pytania układa się w naszych głowach w ruchome obrazki, zapewnił powieści taki sukces?
Bo owa sygnalizowana w tytule „meksykańska” egzotyka, na którą tak bardzo tutaj liczyłam, szybko okazuje się mistyfikacją. Autorka bowiem najpierw niby robi nam smaka, a potem raz dwa zabiera nas na angielski dwór o postkolonialnych tradycjach, należący do starego angielskiego rodu, w którym mówi się po angielsku i pije five o’clock. Choć główna bohaterka to gorącokrwista metyska, jej odmienność na tle lodowatej brytyjskiej szlachty (swoją drogą bardzo typowej dla „a gothic/terror novel”), budowana jest raczej nie w oparciu o pochodzenie etniczne a o kształtujące ją wychowanie i procesy społeczne.
I to by było niestety na tyle, jeśli chodzi o „meksykańskość” tego gotyku. „Feminizm”, na który wydawcy powołują się w reklamach, to – zważając na losy głównej bohaterki, które co wrażliwsi mogą odebrać wręcz jako antyfeministyczne – naciągany chwyt marketingowy. Choć tym się akurat powieść nie chwali, mamy tu za to rewelacyjnie zbudowane mocne wątki, dotykające tematyki rasizmu i – a jakże! – eugeniki. Samo odwołanie do klasycznych opowieści grozy niezwykle udane, a fungal fiction czy lovecraftiańskie wibracje to wcale nie tani slogan! Na ten temat jednak zamilknę, gdyż słowo więcej byłoby spoilerem. W sumie „Mexican gothic” to świetna opowieść subtelnej grozy z mroczną, choć nie zaskakującą, zagadką-z-przeszłości w tle, opowiedziana w wilgotnej i dusznej atmosferze pory deszczowej zwrotnikowego lasu.
Bawiłam się świetnie, choć bez westchnień zachwytu.