Baniak Baniaka „Cthulhu 2320”. Relacja z 10-tego rzędu
Kiedy wyobrażałam sobie kosmiczne Cthulhu 2320, oczyma duszy widziałam graczy, ubranych w jednolite kombinezony z logo statku kosmicznego, siedzących na fotelach gamingowych dookoła szklanego stołu, imitującego ekran dotykowy. Wydawało mi się, że czasem będą wstawać, gestykulować, udawać, że omawiają „blueprinty” rzucone na stół, że do gry włączone zostaną drobne elementy LARPa, wywołujące immersję wśród nich samych i widzów. Że Mistrz Gry będzie bardziej jak komputer pokładowy, który informacje o otoczeniu będzie przekazywał zdigitalizowanym głosem programu-Matki i że scenografia pełna będzie migających diod, ekranów i tajemniczych pokręteł. Byłoby ekstra, nie?
Nic takiego się nie stało. Baniak i jego drużyna siedzieli przy stołach dla niepoznaki pokrytych szaroburą płachtą, na których stały całkiem współczesne szklanki i butelki z wodą i przez całą sesję nie ruszyli się z miejsca. Mistrz Gry – Michał Bańka, zasiadał przed ekranem laptopa (z którego niestety czytał, dobrze się z tym maskując), a w tle na telebimie standardowo wyświetlano graczy i – raz na jakiś czas – powtarzalne animacje, pokazujące ludzi w skafandrach kosmicznych, idących to tu, to tam.
Brzmi jak rozczarowanie? Nic bardziej mylnego. Bo wiecie – na Cthulhu 2320 bawiłam się całkiem dobrze.
Zacznę od tego, że przy zakupie biletów zadrżała mi ręka. Pokazowa sesja RPG z efektami specjalnymi i muzyką na żywo w Mateczniku Mazowsze… brzmi nad wyraz przaśnie i nawet mając bilety w ręku kilka razy rozważałam, czy jechać. Z jakichś zupełnie nie zrozumiałych dla mnie powodów ubzdurałam sobie, że to wydarzenie złamie we mnie to specyficzne poczucie intymności, które towarzyszy nastrojowym sesjom w towarzystwie miłych sercu ludzi. Wprawdzie, jak wcześniej pisałam, od dłuższego czasu oglądam jak leci sesje online w polskim i zagranicznym internecie, ale to ciągle tylko drużyna, Mistrz Gry i ja. A tutaj drużyna, Mistrz Gry i jakieś setki(?) ludzi. Do tego orkiestra, chór i Wielcy Przedwieczni wiedzą co jeszcze. Czułam się przytłoczona przedsięwzięciem i coś mi podszeptywało, że to nie ma szans zadziałać. W końcu jednak pojechałam, aby przekonać się, czy te rojenia mają jakiś sens. I po to, aby móc potem powiedzieć, że brałam udział w pierwszym takim przedsięwzięciu w kraju. Całkiem możliwe, że przede wszystkim z tego drugiego powodu…
Sala była prawie pełna i – jak okazało się w trakcie „spektaklu” – w przeważającej części wypełniona patronami kanału Baniak Baniaka. Widzowie podeszli do sprawy z dużym szacunkiem. Wydarzenie utrzymywało się bowiem bardziej w atmosferze teatru, niż konwentowej beztroski, co – jako dinozaur – doceniam. I choć powodujące wybuchy entuzjazmu wśród widzów wejścia graczy-celebrytów na scenę, przypominały mi bardziej konwenty scientystów czy innego Amway, jest dla mnie zrozumiałe, że wielu widzów czuje do nich przywiązanie i fajnie jest zobaczyć ich na żywo. Szkoda trochę, że wejść na scenę nie wkomponowano w fabułę gry. Może byłoby mniej oklasków, zabawnych tekstów z offu czy nieposkromionej radości ze spotkania, ale za to także mniej zadęcia, gwiazdorzenia a do tego kapka klimatu. Po takim otwarciu byłam bardzo sceptyczna, co niestety nastawiło mnie w ten sposób niemal na cały pierwszy akt sesji. A szkoda, bo wydarzenie stopniowo jednak odzyskało moje zaufanie.
Tak by się na pewno nie stało, gdyby nie fantastyczny chór i instrumentaliści z Heroes Orchestra. Im bowiem bardziej zmierzało do finału pierwszego aktu, tym bardziej muzycy zgrywali się z sesją, co, jak się okazało, wcale nie było takie proste. Tu przyznam, że przed spektaklem byłam przekonana, że wiele elementów gry będzie reżyserowanych – otóż nie, nie było, na co najlepszym dowodem była wyczuwalna improwizacja orkiestry, która zwykle nie reagowała wystarczająco szybko na zmiany scen i nastroju. Na przyszły raz zrezygnowałabym z – niestety karykaturalnych – prób oddania przez muzyków udanych i nieudanych rzutów graczy. Ani razu w trakcie całej sesji nie wystąpiły one w odpowiednim momencie i często przeszkadzały, albo przynajmniej nijak nie zgrywały się z kontynuacją sceny. Chwilami, co gorsza zwykle w dynamicznych i bardzo emocjonujących scenach, muzyka grała tak głośno, że zagłuszała wypowiedzi graczy. Na szczęście realizacja gimnastykowała się aby korygować takie problemy na bieżąco. Obecność orkiestry i chóru zaliczam bardzo na plus. Muzyka, zarówno elektroniczne ambienty jak i fragmenty czysto instrumentalne, nie była nadużywana i robiła niesamowity klimat. Przyznam, że szczególnie czekałam na momenty wejścia chóru, który w grze miał rolę specjalną – ilustrował kulminacyjne, dramatyczne sceny sesji. I to się, proszę państwa, w 100% udało.
Scenariusz Cthulhu 2320 był prosty jak konstrukcja cepa i, ze względu na to, że nagranie z sesji będzie dostępne na kanale Baniaka, nie będę go przytaczać, poza krótkim podsumowaniem: „Lecimy w kosmos, aby odzyskać artefakt obcych. Na miejscu pojawiają się komplikacje, zarówno ze strony kosmosu jak i ukrytych celów poszczególnych postaci”. Nie ma w nim nic niezwykłego i nawet końcowego plot-twista bezwzględnie się spodziewałam. W całym anturażu w żaden sposób nie mogę jednak postrzegać tego jako wadę. Gra była w pełni zrozumiała, posługiwała się archetypami błyskawicznie rozpoznawalnymi przez każdego fana hard sci-fi a jednocześnie dobitnie nawiązywała do Mitologii Cthulhu. Chwilami zbyt dobitnie, przybierając nawet piórka groteski. Nigdy nie poprowadziłabym takiej sesji, ale w tych okolicznościach scenariusz sprawdził się dobrze.
Największą radość sprawiły mi sceny kulminacyjne, które zamykały każdą z dwóch części. Kombo, składające się z dynamicznej, emocjonującej manifestacji Mitów Cthulhu, wyrazistej instrumentalnej muzyki, klimatycznego chóru, ubogich (ale zawsze) efektów świetlnych i podekscytowanych graczy, tak dobrze komponowało się z teatralnym otoczeniem, że nawet raz czy dwa ciarki przeszły mi po plecach. Momentami odbiór kulminacji psuły dłużyzny, wynikające z nieustającego, głośnego zastanawiania się graczy, co też w owej sytuacji należałoby zrobić, ale w trakcie drugiego-ostatecznego finału Baniak odrobił lekcję i nie pozwolił im rozmyślać w nieskończoność. W tym miejscu warto jednak przytoczyć, że dwóch z czterech graczy Cthulhu 2320 (wśród których mamy: pisarkę Magdę Kozak, dziennikarkę Joannę Zientarską, Remka Maciaszka – streamera oraz aktora i improwizatora Wojtka Tremiszewskiego), grało w gry fabularne po raz pierwszy w życiu i szczerze? Gdyby MG głośno o tym nie powiedział, najprawdopodobniej nie zorientowałabym się, że na scenie mamy debiutantów. Moje gratulacje.
Mimo wielu wcześniejszych wątpliwości, nie żałuję, że mogłam w wydarzeniu uczestniczyć. Choć wszyscy będą wkrótce mogli obejrzeć sesję w internecie, w domowym zaciszu nie ma szans na doświadczenie całokształtu kompozycji Cthulhu 2320 i, jak sądzę, trudno będzie widzom internetowym kompleksowo wyobrazić sobie, jak to właściwie wyglądało. Nie było to widowisko wybitne, ale poza początkowymi popisami nie odczułam specjalnie, żeby do tego aspirowało. Jako pokazowa sesja RPG++ spełniło się znakomicie i powiem Wam nawet, że sama chętnie poprowadziłabym sesję na scenie w ciemnym teatrze, z orkiestrą i subtelnym chórem w tle. Dla kogoś, kto nie lubi oglądać cudzych sesji RPG mogłaby być męczarnią, ale dla tych co lubią albo potrafią wyciągnąć z cudzych sesji coś dla siebie (czyli dajmy na to dla mnie), było to dość niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju i niezwykle trudne do opisania doświadczenie. Można byłoby, analizując każdy aspekt z osobna, rozłożyć je na czynniki pierwsze i uznać za przerost formy nad treścią. Tylko po co, skoro całość bardzo mi się podobała?