Marta Krajewska „Idź i czekaj mrozów” Recenzja książki
Do „Idź i czekaj mrozów” Marty Krajewskiej podeszłam drugi raz. Wcześniej, ładnych parę lat temu, jakoś mi nie weszła (przerwałam po dwóch rozdziałach, bo nie czułam mięty). Tym razem połknęłam całość jak młody pelikan w dwa dni, czytając tylko do poduszki.
Okazało się, że to świetne (quasi)słowiańskie fantasy z elementami grozy, ma w sobie wiele uroku a odmalowane w niej zwyczaje, święta i zabobony małej wioseczki na końcu świata, wydają się jak żywe. Fabuła wprawdzie nie zaskakuje, nie uświadczyłam też jakiejś niesamowitej akcji czy jej zwrotów, a jednak to z całą pewnością jedna z tych bardzo klimatycznych opowieści, które się „widzi” po zamknięciu oczu do snu.
Podsumowując: fajna historia, przezroczysty język, intrygująca adaptacja wierzeń prasłowian (i nie tylko), czadowe nadnaturale, mnóstwo klimatu, gęsta atmosfera i całkiem niezłe czytadło. A do tego jest już cześć druga, którą kolejkuję jakoś na zaniedługo.