Terry Hayes „Pielgrzym” Recenzja książki
Jeszcze z 10 lat temu z przyjemnością czytałam szpiegowskie thrillery a “Druciarza” i “Krawca z Panamy” Johna le Carre mogłabym wtedy nawet zaliczyć do moim ulubionych. Szybko okazało się jednak, że kiedy wyjdziemy poza le Carre i Akunina, większość powieści tego typu to historie na jedną modłę, z mdłymi bohaterami, powtarzalnymi tajemnicami i usztywnieniem, gdy w grę wchodzą niuanse wywiadowczego fachu.
to mój chwilowy powrót do thrillera szpiegowskiego po latach i przyznać należy, że kierowałam się tu głównie opiniami w internecie. Nie znam bowiem osobiście nikogo, kto by “Pielgrzyma” czytał i wcześniej nic o tej książce nie słyszałam a prawie 800-stronicowa cegła budziła we mnie nie mały respekt. No no, powiem Wam, że nielicha to opowieść, charakterna, zawiła i taka, w której wszystkie pomniejsze historie na końcu zbiegają się w jednym punkcie, jak na szpiegowski thriller przystało. Intryga tu bowiem zaiste wielopoziomowa i misterna, choć nie zawsze wszystkie nitki powiązań brzmią przekonująco.
Mam wielki szacunek do zastosowanego przez Hayesa zabiegu oddania narracji w ręce chłodnego, analizującego śledczego, geniusza, niemal z pogranicza zespołu Aspergera. Równocześnie jednak Pielgrzym jest trochę jak James Bond – świetnie strzela, mistrzowsko manipuluje i jest w stanie przewidzieć nawet najbardziej nieprawdopodobny scenariusz. Tak, wiem, taka superbohaterska kreacja nie brzmi dobrze, a jednak w ogóle nie przeszkadza. Pielgrzym bowiem, to tylko środek narracyjny, wędrowiec, który przemieszcza się po świecie i z nutką metafizyki przygląda się jego detalom. Tak naprawdę głównymi bohaterami tej opowieści są pełnokrwiste, skomplikowane, emocjonalne i bardzo ludzkie postacie drugoplanowe – policjant z wydziału zabójstw, starzejące się małżeństwo adoptujące złamane przez los dziecko, zdeterminowana matka chłopca z zespołem Downa, mudżahedin – bohater wojen Afgańskich i bezimienna kobieta, bliska dokonania zbrodni doskonałej. Pielgrzym jest tu tylko zimną i na wpół martwą soczewką, przez którą patrzymy na świat tętniący życiem, w którym przeplatający się łańcuch pięknych chwil i traum, kształtuje nas i prowadzi do punktu, w którym jesteśmy teraz. Dla niektórych z nas jest to punkt bez powrotu. To filozoficzna, głęboka i niekiedy wzruszająca opowieść o niewidzialnym bohaterstwie, obłędzie fundamentalizmu i sile miłości.
Jest się do czego przyczepić, choć pewnie nie każdy będzie miał wenę, aby rozkładać zaprezentowane w Pielgrzymie techniki śledcze na czynniki pierwsze. Choć główny bohater uważany jest tu za geniusza kryminalistyki, zdaje się w ogóle nie rozumieć cytowanego przez siebie Edmunda Locarda a niektóre metody jego fachu szczerze zakrawają na uśmiech politowania. Litowałam się też nad serią “niezwykłych” zbiegów okoliczności, często przypisywanych przez popkulturę wywiadowczej profesji (przypadek?! Nie sądzę!). Jest jednak i aspekt, który – a piszę to nie jako laik lecz z perspektywy badacza tego tematu – Hayes rozpisał z godnym najwyższego szacunku realizmem: niuanse radykalizacji i rekrutacji do zorganizowanych islamskich grup terrorystycznych. I przyznać muszę, że przy tym jak wciągająca jest ta fabuła, ten element wystarczył mi w zupełności, aby nie czepiać się reszty mniej sensownych rozwiązań. Pielgrzyma się po prostu świetnie czyta, niekiedy z wypiekami na twarzy, niekiedy z poczuciem przytulności, niekiedy z żądzą wyzwania, aby samemu rozkuć tajemnicę. Dlatego wszystkim wielbicielom gatunku bardzo polecam.