Dan Simmons „Terror” Recenzja książki
“Przeczytaj Terror!” – powtarzali, a skoro i tak od kilku m-cy romansuję z Danem Simmonsem, oto naturalna konsekwencja. Ta oparta na faktach powieść uważana jest za swojego rodzaju opus magnum tego pisarza i cenna relacja z pogranicza historii, spekulacji i fantastyki. Jestem trochę skonfundowana: z jednej strony to było niesamowite i jedyne w swoim rodzaju przeżycie. Z drugiej – niebywała wręcz męczarnia.
Tym, czego na pewno nigdy nie zapomnę, to chroniczny ból rąk, próbujących trzymać tę bądź co bądź cegłę. Choć zaledwie chwilę temu jak młody pelikan łyknęłam przeszło 800-stronicowego “Pielgrzyma”, swą objętością i drobnym drukiem “Terror” budzi nie lada szacunek. Na szczęście, szczególnie cenię sobie długie opowieści, więc sama jestem sobie winna i nie będę się ubiegać o rentę z tytułu zwyrodnień nadgarstków. Za to jakieś odszkodowanie na pewno należy mi się za odmrożenia. Powieść Simmonsa to bowiem najbardziej skuwająca lodem historia, od której żywcem zamarzają nawet organy wewnętrzne. Tegoroczny Karika i “Ciemność” niniejszym na tym podium zdetronizowane!
Tak przekonującego studium doglądanej jak przez lupę społeczności, która przez wiele lat próbuje przeżyć w skrajnie trudnych warunkach, nie czytałam nigdy. Takich przytłaczających i przejmujących grozą konsekwencji ekstremalnego zimna, nieprzeniknionej ciemności nocy polarnej, upchnięcia tylu ludzi w jednym miejscu i w obliczu szaleńczego głodu, nigdy nie doświadczyłam w literaturze. Simmons jest tu dla czytelnika bezlitosny, z satysfakcją sadysty opisując rany po odmrożeniach, smród ciał, którym miesiącami uniemożliwiono higienę i kolejne stadia obłędu wywołanego izolacją, głodem i brakiem jakichkolwiek szans na przetrwanie. Pal licho (najsłabszy tutaj) wątek nadnaturalny. Wizja ta jest tak do bólu przekonująca, że nie sposób się oderwać.
A jednak ma swoje słabości, z czego najdotkliwszą jest w mojej ocenie przegadanie, która czyni z “Terroru” trudną przeprawę. Choć ciekawość, mimo przeczytania prawie całego internetu o wyprawie Franklina, wciąż każe przeć do przodu, na przeszkodzie stoją chwilami zbędne monologi wewnętrzne, które po raz n-ty unaoczniają nam co sądzi ten czy inny marynarz o amputacji odmrożonych kończyn lub o paku lodowym, rozciągającym się przez wiele mil. Jestem przekonana, że minimalna kompresja “Terroru” wniosłaby pewną świeżość, nie odejmując przy tym powieści słusznej ciężkości. Mogłabym wtedy przeć przez ten lodowy, niesamowity, posępny i bardzo przekonujący krajobraz, przedzierać się mniej z powinności a bardziej, bo po prostu ciary chodzą. Polecam, ale i ostrzegam.