Thomas Olde Heuvelt „HEX” Recenzja książki
Nieczęsto trafiam na książki, które – sprawiając niezbyt zachęcające wrażenie jakby napisał je debiutant – są koncepcyjnym majstersztykiem, który, po głębszej analizie, wymyka się nieco nawet kategoryzacji gatunkowej. Z jednej bowiem strony nikt raczej nie będzie miał wątpliwości, że „Hex” Thomasa Olde Heuvelta to rasowy horror. Z drugiej – gdy zastanowimy się co jest w niej źródłem uniwersalnego zła lub które sceny wywołują w nas szczególne emocje, możemy pozostać w przekonaniu, że Hex to dystopia i dramat obyczajowy, skonstruowany trochę jak w greckiej tragedii, gdzie czytelnik od pierwszych chwil wie, że akcja nieuchronnie dąży do zagłady.
Hex to połączony w jedno Stephen King i Neil Gaiman, tyle, że w znacznie słabszej formie. Klasyczna już dzisiaj opowieść o małym amerykańskim miasteczku (w oryginale ponoć holenderskim i z zupełnie innym zakończeniem – ciekawe), to wielki atut Hex, a wprowadzone doń elementy jak z rzeczywistości Orwella, dodają tej opowieści niesłychanie dużo uroku.
I choć mam z tą książką trochę problemów, bo nie lubię gdy pisarz literalnie tłumaczy głupiej mi, o co chodziło w danej scenie (bo się sama z prostego jak konstrukcja cepa kontekstu nie domyślę) i bo wiedźma (tak, to opowieść o wiedźmie i NIE jest to spoiler) w ostatecznym rozrachunku nie wydaje mi się wystarczająco „charakterna” jak na potencjał tej opowieści, o Hex będę pamiętać jak o książce, która złamała wiele utartych schematów i z wykopem wyszła poza swoją konwencję. Kto lubi powieści grozy – warto przeczytać choćby po to, aby doświadczyć czegoś w tym gatunku nieszablonowego, choć jednocześnie nie warto nastawiać się na literaturę szczególnie dobrze napisaną.
To po prostu niezły horror, podany z sosem kilku innych konwencji, który czyta się na tyle dobrze, aby łyknąć w trzy wieczory.