„Ludo” (2015 r., reż. Qaushiq Mukherjee) Recenzja filmu
Info: niezależny, niskobudżetowy horror hinduski z industrialną muzyką w tle. Czas trwania: 1h28m. Netflix.
Wrażenie: okropny, odrażający, ultrazły film. Dla tych, którzy wytrzymają – być może bardzo inspirujące doznanie.
Relacja (bez spoilerów): „Ludo” wzbudza kontrowersje. Większość recenzujących uważa go za dno dna, oskarża o całkowity brak smaku i bez ogródek wskazuje, że ktoś tu grubo popłynął. Że aktorzy to totalni amatorzy, fabuła nijak nie trzyma się kupy a nielogiczności przysłaniają to co w filmie sensowne. Że głupie i absurdalne sceny gore, że opowieść szkatułkowa za długa i że zakończenie konfunduje. I ja się zasadniczo z tą krytyką zgadzam, pozostawiam sobie tylko przestrzeń dla niewielkiego „ale”.
Gdybym chciała się trochę z „Ludo” ponaśmiewać, napisałabym, że właśnie obejrzałam połączenie „Jumanji” z „Hellraiserem”. Nie wiem na ile film rzeczywiście nawiązuje do kultury hinduskiej, gdyż nijak się w tym nie rozeznaję, ale wątek główny można uważać za egzotyczny. Nie od razu to widać: pierwsza połowa wskazuje, że mamy przed oczami film o nabuzowanych hormonami i alkoholem hinduskich nastolatkach, które zachłyśnięte życiem łamią kanony wyznaczone przez swoją kulturę. Druga połowa to zupełnie inny film, ni to (bardzo „stacjonarny”) survival horror, ni to – jak u Lovecrafta – opowieść o pradawnej półboskiej mocy, ni to historię nawiązującą do wątków wampirycznych i kanibalistycznych. W sumie nie wiadomo. Taki postmodernistyczny i chwilami szokujący misz-masz.
I tu pojawia się moje „ale”. Bo, chociaż trochę wstyd się przyznać, ja coś w tym filmie jednak dla siebie znalazłam. Tych kilka scen, które sprawiły że usiadłam (a nawet przewinęłam!), aby dokładniej przyjrzeć się temu co na ekranie. Tych parę ujęć, które zanotowałam w kapowniczku do wykorzystania podczas jednej z horrorowych sesji RPG. Mimo ogólnej frustracji tym co widzę, film obejrzałam bez ziewania, przeglądania internetu, pogaduch czy przerw na poczytanie czegoś fajnego. Coś w nim jednak musi być, że – choć się skończył – ja ciagle o nim rozmyślam. I jeśli uznam, że jednak jest w nim jakiś sens, spróbuję obejrzeć go kiedyś ponownie aby poskładać tę swoistą grę-z-widzem do kupy. Bo bardzo mnie zaintrygował.
PS (mały spoiler!!!): z researchu wynika, że taka gra rzeczywiście istnieje. W starożytnej postaci nazywa się Pachisi lub Chausar. W innych regionach nazywa się ją Parcheesi. Jedną z modyfikacji Pachisi jest właśnie bardziej współczesna Ludo.
Ocena Wiewiórskiej: 3/10 (wiem, że punktowałam niżej lepsze filmy; nie mogę się jednak pozbyć niejasnego wrażenia, że wyniosłam z niego więcej niż mi się wydaje);