„Golem” (2018 r., reż. Doron Paz) Recenzja filmu
Info: film produkcji izraelskiej, gdzieniegdzie kwalifikowany jako film historyczny, choć częściej jednak jako horror. Nominowany do Orfirów w trzech kategoriach. Choć akcja dzieje się na Litwie, sceny kręcono na Ukrainie. Czas trwania: 1h34m. Netflix.
Wrażenie: chociaż obok horroru to raczej nawet nie stał, oglądało się świetnie. Bardzo dobrze zrealizowany, nudy nie było.
Relacja (bez spoilerów): Wiele napisano i nakręcono już o tej hebrajskiej tradycji talmudycznej. Trudno się dziwić, za sprawą Meyrinka temat chodliwy od pierwszego dwudziestolecia XX wieku. Wielokrotnie filmowany, ewoluujący w kierunku potwora dra Frankensteina. Motyw istoty ulepionej z gliny lub innego tałatajstwa, której człowiek daje życie bez udziału prokreacji, fascynuje ludzkość od pokoleń.
Tutaj w odsłonie quasihistorycznej: harmonijne życie odosobnione żydowskiej wioski zostaje zakłócone przez przybycie gojów, oskarżających społeczność o szerzenie dżumy. W obliczu przemocy z zewnątrz, jeden z mieszkańców decyduje się sięgnąć po pomoc kabalistyczną. Proste? Nie do końca. Wydaje się bowiem, że zjawiska nadnaturalne pełnią w „Golemie” rolę drugoplanową, której bliżej do realizmu magicznego niż filmu grozy. I to totalnie wychodzi filmowi na plus.
Jestem zachwycona tym, w jaki sposób odmalowano poczciwą żydowską wioseczkę, obyczaje, scenografie i kostiumy. Niby prosto, ale jednak klimat jest. Szkoda, że najeźdźcy z zewnątrz pełnią wyłącznie rolę tych złych i nawet chwile refleksji nie przełamują tego popkulturowego kontrastu my-oni. Super, że „Golem” to bardziej demon niż humanoidalna kupa (ziemi) ale też szkoda, że [będzie enigmatycznie, żeby nie spoilować] wizerunkowo ktoś poszedł po sztampie nadużywanej we współczesnym kinie grozy. Najfajniej, że film w zasadzie nie ma dłużyzn i nudzizn i łyka się go na raz. Mi pasuje.
Ocena Wiewiórskiej: 6/10