„Diabelski młyn” (2016 r., reż. Nick Jongerius) Recenzja filmu
Info: oryg. „The Windmill Massacre”. Film holenderski i w całości w tym kraju kręcony. Reżyser ponoć gdzieś wspomniał, że wychowywał się w pobliżu starego wiatraka i uważał go za bardzo mroczny. Czas trwania: 1h24m. Netflix.
Wrażenie: myślałam, że tytuł to jakaś metafora. Szkoda, że się myliłam.
Relacja (bez spoilerów): zazwyczaj nie ufam opisom Netflixa, bo nijak nie odpowiadają temu co na ekranie. Gdybym wiedziała, że w tym przypadku to prawie prawda, pewnie nie tknęłabym „Diabelskiego Młyna” nawet kijem. Tknęłam i teraz nie wiem czy śmiać się czy płakać.
„Młyn” kontynuuje nurt slasherowy w Wiewiórska Horror Challenge. Obejrzałam go chwilę po poprzednio recenzowanym „Leafherface” i tak mi się jakoś spasowały. Zawsze ekscytuję się na europejskie kino grozy. Raz, że nie ma go wcale tak wiele. Dwa, że perełki trafiają się na tym poletku jakby częściej („Braterstwo Wilków”, „REC”, „28 Days Later”). Żadnego holenderskiego horroru nigdy nie widziałam, więc jakby z góry byłam na tak.
Choć nudny i mało wyrazisty, film posiada pewne niewielkie walory rozrywkowe (z pewnością nadaje się np. żeby puścić go w tle podczas spotkania towarzyskiego). Poza tym straszne dłużyzny, puste postacie bez charakteru i Piekielny Młynarz (tak, naprawdę tam jest), który poza machaniem kosą nie ma w zasadzie nic do roboty. Mega szkoda, bo sam koncept jest ekstra i z pewnością dałoby radę wykrzesać z tego przynajmniej mocnego średniaka. Nie udało się.
Ocena Wiewiórskiej: 3/10